Wrzesień minął uczniom Hogwartu w
mgnieniu oka. Szóstoklasiści, którzy myśleli, że wszystkie przerwy między
zajęciami będą mogli spędzać na leniwym odpoczynku, bardzo się przeliczyli.
Nauczyciele zadawali im do napisania długie eseje, kazali ćwiczyć nowopoznane
zaklęcia bądź przygotowywać materiały na kolejne zajęcia, co pochłaniało lwią
część ich wolnego od zajęć czasu. Większość studentów szóstego roku spędzała
godziny między poszczególnymi lekcjami w bibliotece, wyszukując informacje
potrzebne do napisania niezliczonych ilości wypracowań, ćwiczyli niewerbalne
zaklęcia w nieużywanych klasach bądź ślęczeli nad pergaminami w pokojach
wspólnych. Jedynie piątka Gryfonów była regularnie widywana pod rozłożystym
bukiem na błoniach. Postronnym obserwatorom mogłoby się wydawać, iż uczniowie
ci zmienili jedynie miejsce nauki, spędzając czas pisania esejów na świeżym
powietrzu, jednak najlepsze przyjaciółki Lily Evans wiedziały, że jej spotkania
z Huncwotami nie mają nic wspólnego z nauką.
Otóż Lily, tak jak obiecała,
pomagała kolegom w przygotowaniu ich nowego dowcipu. Zwykle porządna pani
prefekt zaproponowała pomoc w wywinięciu kawału szkolnemu woźnemu, Argusowi Filchowi.
Panna Evans zawsze strofowała szkolnych rozrabiaków za ich wybryki, mimo iż
niektóre z tych żartów bardzo ją śmieszyły. Wiedziała jednak, że jako prefekt
nie powinna przyzwalać na takie zachowanie, dlatego nie szczędziła szlabanów
słynnej trójce Huncwotów. Trójce, ponieważ Remus Lupin, który zwykle brał
udział w organizacji kawałów swoich przyjaciół, był także prefektem, dlatego Lily
nie miała prawa go karać.
– Okej, powtórzmy cały plan
jeszcze raz.
– Oj, Evans. To staje się nudne.
Czy ty musisz co pięć minut analizować każdy punkt naszego planu od początku?
Przecież wszyscy znamy go już na pamięć – odezwał się Syriusz.
Black najwidoczniej wypowiedział
na głos myśli swoich kumpli, ponieważ każdy wydał pomruk aprobaty.
– Oj, nie marudźcie. Nie chcę,
żeby coś poszło nie tak. A zatem: Peter pójdzie na czwarte piętro i robi istną
demolkę w starej sali mugoloznastwa. Im więcej uda ci się zniszczyć, tym
lepiej. W tym czasie Remus i ja idziemy po Filcha i mówimy mu, że Irytek znów
narozrabiał. Udajemy się tam razem z nim, by upewnić się, że nagle nie zechce
zawrócić po coś do swojego gabinetu. Jeśli będzie chciał wracać, Remus
powiadomi was o tym fakcie przez dwukierunkowe lusterko. – Mówiąc to, wskazała
na znudzonych powtórką planu Syriusza i Jamesa. – W tym czasie wy dwaj
będziecie czekać na zewnątrz, pod oknem pokoju woźnego, a gdy Filch pójdzie z
nami, wtedy otworzycie to okno zaklęciem, przelewitujecie łajnobomby do środka
i zamkniecie okno z powrotem. Tylko musicie uważać, żeby ni…
– Tak, wiemy, Lily – przerwał jej
James. – Musimy uważać, żeby nikt nas nie zobaczył.
– No, to jak już wszystko się
zgadza, to może byśmy w końcu przeszli do działania? – zapytał Syriusz, podnosząc
się z miejsca i zwijając pergamin, na którym Lily wypisała w punktach każdy
kolejny etap dowcipu. – Nie takie rzeczy już przecież robiliśmy.
– Nie, Łapo – odezwał się Remus, zwykle
biernie obserwujący tworzenie planów żartów, jedynie od czasu do czasu
wtrącając swój pomysł. – Zrobimy to dziś, zaraz po kolacji. Wtedy patrolowanie
korytarzy przypada Slughornowi, a on znacznie bardziej woli spędzać ten czas na
zajadaniu się słodyczami, niż pilnowaniu niesfornych uczniów.
– No właśnie! – wykrzyknęła Lily.
– Zapomnieliśmy o pierwszym i najważniejszym punkcie naszego planu. Dziękuję,
Remusie, że mi o tym przypomniałeś. Musimy podrzucić do gabinetu profesora
Slughorna kandyzowane ananasy, które kupiłam przez pocztę wysyłkową w zeszłym
tygodniu. Najlepiej zrobić to podczas kolacji, wtedy najmniej osób kręci się na
korytarzach. Może ty, Peter, mógłbyś…
– O nie, Lily. Jeśli chcesz, by
Stary Ślimak miał co zjeść, lepiej nie powierzaj tego zadania Glizdkowi. Ja to
zrobię.
Syriusz i Remus parsknęli
śmiechem na stwierdzenie Jamesa, a Glizdogon mocno się zaczerwienił, ale wyszczerzył
zęby w uśmiechu.
– No wiesz co, Potter?! Jestem
pewna, że Peter poradziłby sobie z tą misją. Prawda, Peter?
– Ja… Yyy… Może lepiej nich James
zaniesie te ananasy, Lily. Ja… Hm… No, tego, wolałbym zjeść kolację, żeby mieć
siłę na demolowanie klasy i…
Kolejny wybuch śmiechu przerwał
kulawą wypowiedź Pettigrewa, a spojrzenie, jakie posłała mu Lily, wywołało u
niego jeszcze większe rumieńce.
Wszystko idzie zgodnie z planem – pomyślała Lily, gdy razem z
Remusem i Filchem rozglądała się po zdemolowanej sali. Woźny wyglądał, jakby
zaraz miał eksplodować, a Lupin miał minę, jak gdyby nie zdawał sobie wcześniej
sprawy z tego, co potrafi zrobić taki niski chłopak jakim jest Glizdogon. Pannę
Evans natomiast gryzło poczucie winy. Nie przypuszczała, że poczuje się aż tak
źle, widząc zniszczone mienie szkolne. Pocieszała ją tylko myśl, że jako
pierwsza zobaczy minę Filcha, gdy ten wejdzie do swojego gabinetu. Szczerze nie
lubiła szkolnego woźnego, który w tym roku stał się jeszcze bardziej zgryźliwy
niż dotychczas.
Mężczyzna miał około trzydziestu
pięciu lat, wyglądał na około czterdzieści pięć, a zachowywał się, jakby był
już dawno po sześćdziesiątce. Nieustannie się krzywił i narzekał na dużą ilość
pracy, jaką musi wykonywać, a jego ciągle utyskiwania na Bogu ducha winnych
uczniów spacerujących szkolnymi korytarzami dawały się wszystkim prefektom (i
nauczycielom) we znaki.
Na samym początku roku szkolnego
panna Evans dostała burę od Filcha za to, że za głośno zbiegała po schodach, by
nie spóźnić się na lekcję transmutacji. Przez dziesięć minut nie dawał jej
dojść do głosu, a gdy skończył swoją tyradę, zorientował się, że przecież Lily
jest prefektem, w dodatku to ona ciągle pomagała mu wyplenić z uczniów ochotę
do dowcipów, dając im niezliczoną ilość szlabanów, dlatego bez przeprosin
odwrócił się na pięcie i odszedł, po drodze krzycząc na jakiegoś pierwszaka za
zbyt głośne śmianie się.
Evans oczywiście spóźniła się na
lekcje do McGonnagall. Nauczycielka za karę kazała jej usiąść w pierwszej ławce
razem z Jamesem Potterem, który wcześniej zawinił czymś profesorce. Dlatego
dziewczyna chciała się zemścić, a małe bajorko łajna w gabinecie wiecznie
narzekającego woźnego na pewno doprowadzi go do wściekłości.
Filch przez dobre dziesięć minut
krzyczał i rozglądał się po Sali, zapisując w pamięci ilość strat, jakie
poniosła szkoła. Dopiero gdy zobaczył na tablicy krótki, lecz bardzo niemiły
wierszyk odnoszący się do jego osoby, sapnął głośno i wysokim głosem zawołał:
– Iryt!
Remus, który do tej pory nie
wchodził do zdemolowanego pomieszczenia, chciał dokładniej przyjrzeć się, co
też szkolny poltergeist wymyślił tym razem, ale woźny złapał za ścierkę i
szybkimi, sprawnymi ruchami dokładnie wytarł napis. W biegu rzucił białą od
kredy szmatkę na jeden z niezniszczonych stolików i zatrzasnął drzwi przed
nosem Lupina.
– Idziecie ze mną! Napiszemy
raport na Irytka! Tym razem Dumbledore będzie musiał go stąd wyrzucić.
Lily i Remus podążali za woźnym,
który prawie biegł, korzystając z każdego możliwego skrótu, chcąc jak
najszybciej dostać się na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jego gabinet.
Kiedy Lupin wyciągał małe okrągłe lusterko, by dać przyjaciołom znak, żeby jak
najszybciej opuścili miejsce zbrodni,
jakim były błonia, zamkiem wstrząsnął silny wybuch.
Gryfoni wymienili między sobą
przerażone spojrzenia i wyprzedzając Filcha, pierwsi dobiegli do drzwi jego pokoju,
jednak kiedy Lily pociągnęła za klamkę, te nie chciały się otworzyć. Woźny
dobiegł do nich chwilę później, głośno dysząc, wcisnął trzęsącą się ręką
ogromny, zardzewiały klucz w dziurkę i z groźnym zgrzytem go przekręcił.
To, co cała trójka ujrzała po
otwarciu wrót, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Zamiast okna, które
znajdowało się zwykle naprzeciw wejścia, ziała teraz ogromna dziura. Podłogi
natomiast nie było. Prawie cała
zawartość gabinetu Filcha zniknęła, a raczej spadła piętro niżej. Lily, stojąca
tuż za woźnym, aż pisnęła z przerażenia. Na środku pomieszczenia widniał wielki
otwór, jedynie przy ścianach pozostały skrawki podłogi, na której utrzymywały
się jeszcze dwie komody. Uwielbiane przez Filcha kajdany z łańcuchami, zwykle
wiszące przy oknie, połyskiwały w dole, gdy Lily oświetliła zniszczone
pomieszczenie różdżką.
Nikt się nie odzywał, każdy
oniemiały wpatrywał się w pobojowisko, nie wiedząc, co powiedzieć. Lily nie
miała pojęcia, jak mogło do tego dojść. Ich plan był dobry, znali go na pamięć,
a jednak James Potter i Syriusz Black znaleźli sposób, by go zniszczyć. To ona,
Lily Evans, pomagała tym rozrabiakom w łamaniu regulaminu, a oni tak jej się
odpłacali? Postanowili, że zniszczą gabinet Filcha, bo takie mieli widzimisię?
Po kilku minutach ciszy woźny
zaczął krzyczeć w niebogłosy, a winowajcy całej sprawy wbiegli do Sali
Wejściowej z nietęgimi minami.
– Co tu się stało? – Ciszę
przerwał ostry głos profesor McGonnagall, która schodziła po schodach,
najwidoczniej usłyszawszy wybuch i krzyki Filcha.
– Mój gabinet! Pani profesor,
niech pani zobaczy co te nicponie zrobiły z moim gabinetem! Zniszczyli go! –
krzyczał piskliwym głosem woźny.
McGonnagall podeszła do drzwi i
wychyliła się, przyświecając sobie różdżką widok. Zaciskając usta w wąską
linię, wyprostowała plecy i powoli odwróciła się w stronę Huncwotów, którzy
próbowali wyglądać tak, jakby nie mieli nic wspólnego z tym incydentem.
– Potter! Black! Co to ma
znaczyć?!
– Pani profesor, my nic nie
zrobiliśmy. Byliśmy właśnie na błoniach, kiedy to się stało. Usłyszeliśmy
głośny huk i szybko przybiegliśmy do zamku – szybko wytłumaczył James, patrząc prosto
w oczy nauczycielce.
Syriusz gorliwie kiwał głową,
zgadzając się ze słowami przyjaciela.
– Ale Remus i Lily byli tutaj
przed nami. Może oni coś widzieli – wtrącił Black, przez co został spiorunowany
spojrzeniem pani prefekt.
– To prawda, panno Evans?
– Ta–ak, pani profesor.
Zauważyliśmy, że… że w starej sali od mugoloznastwa grasuje Irytek, dlatego
przyszliśmy po pana Filcha, a gdy już zobaczyliśmy, co on tam nawyprawiał,
zeszliśmy na dół, by napisać raport. I… i właśnie wtedy to się stało – kulawo
zakończyła Lily, starając się wyglądać na pewną siebie.
Nigdy nie potrafiła dobrze
kłamać, ale tym razem nie miała innego wyjścia, musiała postarać się, by jej
twarz nie zdradziła, że zmyślała.
Co mnie podkusiło, by brać udział w tej… tej… tej błazenadzie? –
lamentowała w myślach Evans, modląc się, by nauczycielka transmutacji nie
zorientowała się, że zatajała przed nią prawdę.
Kobieta świdrowała wzrokiem
każdego ze swoich podopiecznych, jednak chyba nie zauważyła nic podejrzanego w
ich twarzach, gdyż odwróciła się w stronę woźnego, nie wypowiadając do nich
żadnego słowa.
– No cóż, panie Filch, będziemy
musieli to naprawić. Myślę, że nie będzie z tym żadnego problemu. Zaraz poślę
po Filiusa i razem odbudujemy pański gabinet.
– Ale… ale… Nie ukarze ich pani?!
– wykrzyknął woźny, wskazując drżącą ręką na Huncwotów stojących na środku
korytarza.
– Nie mamy dowodów, Filch. Może
jeden z tych zakazanych przedmiotów, które konfiskujesz uczniom, wybuchł i
spowodował to wszystko? Tego nie wiemy, ale nie możemy karać tych niewinn… hm…
chłopców.
Cała piątka Gryfonów została
oddelegowana przez ich opiekunkę do wieży, gdyż właśnie zbliżała się cisza
nocna. Lily przez całą drogę pod portret Grubej Damy nie odzywała się do kolegów
ani słowem, oni natomiast gratulowali sobie świetnego kłamstwa i jeszcze
lepszego kawału, który udało im się wywinąć, unikając kary. Dopiero kiedy
znaleźli się w pokoju wspólnym, a panna Evans miała zamiar zniknąć w swoim
dormitorium, chłopcy przypomnieli sobie o jej obecności.
– To było świetne, Evans! Nie
mogłaś lepiej skłamać. Myślałem, że nas wydasz. – Syriusz zaśmiał się i
poklepał Lily po ramieniu.
Dziewczyna gwałtownie odwróciła
się w jego stronę, czerwona na twarzy.
– Co to miało być?! Do cholery,
Black! Umawialiśmy się dokładnie, co będziemy robić, a wy i tak musieliście
wpleść w ten plan swoje trzy knuty! Nie odzywajcie się do mnie! Nie będę już
was nigdy więcej kryć!
– Ale, Lily…
– Cicho bądź, Potter! Jeśli nie
potraficie postępować zgodnie z planem, to ja nie chcę mieć z wami więcej nic
do czynienia! Co to był w ogóle za pomysł?! Na brodę Merlina, musieliście
niszczyć jego gabinet?! Uch! Nie chce mi się z wami gadać. Dobranoc, Remusie.
Po tych słowach wbiegła na schody
prowadzące do dormitorium dziewcząt i po chwili słychać było trzaśnięcie drzwi.
W pokoju wspólnym panowała zupełna cisza. Jak zwykle kłótnia tej Evans z tymi Huncwotami, wywołała zainteresowanie wśród najbliżej
siedzących Gryfonów. Moment później w okrągłym pomieszczeniu wybuchły brawa i
wesołe okrzyki radości. James oraz Syriusz byli poklepywani przez uczniów,
dostawali gratulacje za zniszczenie Nory
Filcha, a Remus z zniesmaczoną miną zniknął w dormitorium szóstorocznych.
Przez następny tydzień Lily
unikała Huncwotów za wszelką cenę. Większość czasu spędzała w bibliotece, czytając
grube woluminy i przygotowując notatki na kolejne zajęcia. Jednak w połowie
tygodnia zauważyła coraz częściej pojawiającego się tam Jamesa Pottera, dziwnym
trafem, spacerującego między półkami niedaleko ulubionego stolika panny Evans,
dlatego przeniosła się ona do swojego dormitorium, w którym Potter nie mógł jej
przeszkadzać. Lily wciąż była wściekła za zniszczenie gabinetu Filcha.
Wiedziała, że ta złość jest przesadzona, jednak nie mogła nic poradzić na to,
że widok roztrzepanej fryzury Jamesa i wystudiowanej pozy Syriusza doprowadzał ją
do białej gorączki.
W piątek na obiedzie Lily tak
bardzo wciągnęła rozmowa z przyjaciółkami, że nie zauważyła, że do Wielkiej
Sali weszli Huncwoci. Zwykle od razu, gdy pojawiali się w tym pomieszczeniu, Evans
kończyła posiłek i z wysoko uniesioną głową udawała się do biblioteki bądź
wieży Gryffindoru. Teraz jednak została otoczona przez czwórkę chłopców, którzy
usiedli po obu jej stronach i wpatrywali się w nią z napięciem. Między
szóstoklasistami zapadła cisza, przerwana głośnym brzdękiem widelca Lily
opadającego na pusty talerz. Panna Evans poderwała się na równe nogi by
natychmiast oddalić się od chłopców, jednak James złapał ją za nadgarstek i
zatrzymał.
– Przepraszamy – powiedział cicho,
patrząc jej prosto w oczy.
– Puszczaj mnie, Potter –
wysyczała Lily przez zaciśnięte zęby, szarpiąc ręką.
– Wysłuchaj nas, Evans. Chyba możesz
nam poświęcić pięć minut twojego cennego czasu.
– A co chcecie mi powiedzieć,
Black? Że jesteście skończonymi idiotami, których guzik obchodzi życie innych
ludzi? Tyle to ja już wiem.
Siedzący najbliżej Gryfoni, a
nawet kilku Krukonów, zaczęło z uwagą przysłuchiwać się tej wymianie zdań.
Widząc to, Lupin odchrząknął głośno i kiwnął głową do kumpli.
– Eee… Lily, porozmawiajmy na
osobności, bez świadków – zaproponował James, przez co został zmiażdżony
spojrzeniem panny Evans.
– Niby o czym, Potter? Nie mamy
sobie nic do powiedzenia. Wystarczająco mocno daliście mi do zrozumienia, że za
nic macie moją pomoc. Chcieliście wywinąć wielki kawał, a głupia Evans wam w
tym pomogła. Niedoczekanie twoje, żeby to się jeszcze kiedykolwiek powtórzyło!
Po ostatnich słowach wreszcie
udało jej się wyrwać rękę z uścisku Jamesa, dlatego szybkim krokiem zaczęła
oddalać się od Huncwotów i swoich przyjaciółek, gdy znów odezwał się Potter:
– Evans, do cholery! To był
wypadek! Natrafiliśmy na opór tego głupiego okna, a że nie chcieliśmy niszczyć twojego
planu, postanowiliśmy działać spontanicznie! Do głowy nam nie przyszło, że będą
tego takie skutki!
Słowa Pottera sprawiły, że Lily
zatrzymała się w połowie drogi do wyjścia z Wielkiej Sali, lecz nie odwróciła
się w stronę przyjaciół. Przez cały czas obwiniała Huncwotów o to, że
manipulowali nią i od początku zakładali całkowite zniszczenie gabinetu Filcha.
Nie pomyślała, że to mógł być wypadek. Było jej trochę głupio, jednak nie chciała
dać tego po sobie poznać, gdyż wiedziała, że Black i Potter od razu
wykorzystaliby jej poczucie winy spowodowane nieuzasadnionymi pretensjami.
Postanowiła, że nie będzie przepraszać chłopców za swoje zachowanie, jedynie
przestanie się na nich boczyć.
To i tak więcej, niż dostaliby ode mnie jeszcze pół roku temu –
pomyślała i odwróciła się na pięcie, by z powrotem usiąść na poprzednio
zajmowanym miejscu.
Huncwoci, widząc, że Lily
postanowiła wrócić, uśmiechnęli się do siebie i odetchnęli z ulgą. Mieli już
serdecznie dosyć pochmurnych spojrzeń i cichych prychnięć, którymi obdarzała
ich pani prefekt od feralnego wydarzenia. Syriusz powoli zaczynał tracić nerwy,
przebywając w towarzystwie wiecznie narzekającego na cały świat Pottera, który
przez to, że Lily go ignorowała, stał się jeszcze bardziej upierdliwy i
denerwujący niż zwykle. Ciągle przeżywał to, że Evans go unika i nie chce z nim
rozmawiać. Co chwila wymyślał nowy plan na osaczenie biednej dziewczyny w jakimś
pustym korytarzu lub bibliotece, jednak zwykle nic nie wychodziło z jego
planów. Lily Evans była niezwykle wyczulona na obecność Jamesa, dlatego, kiedy
tylko ten pojawiał się w jej pobliżu, dziewczyna zadziwiająco sprawnie jak na
osobę, która spędzała prawie cały swój czas przy książkach, zbierała wszystkie
swoje rzeczy do torby i znikała, jakby znała więcej tajnych przejść niż
Huncwoci. Teraz, gdy Lily postanowiła przysiąść się do nich i porozmawiać,
Black miał nadzieję, że nareszcie Potter przestanie narzekać na brak jej
towarzystwa.
~*~
W pierwszą sobotę października we
wszystkich pokojach wspólnych zawisły ogłoszenia o balu maskowym, jaki miał się
odbyć w Noc Duchów. Dziewczęta chodziły w grupkach, dyskutując o strojach, jakie
włożą na to wielkie wydarzenie, a chłopcy coraz bardziej niecierpliwie
rozglądali się za potencjalnymi kandydatkami, które mogliby zaprosić na zabawę.
W domu Godryka Gryffindora nie było inaczej. Przed kominkiem w pokoju wspólnym
siedziała grupka dziewcząt z szóstego i siódmego roku, rozmawiająca o wystroju,
jaki zapanuje w Wielkiej Sali w czasie balu. Tak bowiem przypadło, że
tegoroczną zabawę organizowali właśnie Gryfoni pod nadzorem ich opiekunki –
profesor McGonagall.
– Ja uważam, że powinniśmy
postawić na biel – odezwała się wysoka i szczupła blondynka z siódmego roku,
która grała w drużynie quidditcha na pozycji ścigającego. – Jasne kolory są
zawsze modne i każdemu pasują.
– Tak, Gwen, tyle że to ma być
bal z okazji Nocy Duchów, a nie Bożego Narodzenia – powiedziała Dorcas siedząca
na podłodze i przyglądająca się krytycznie swoim paznokciom. – Uważam, że
pomysł Alicji jest najlepszy.
– Tak, ja też tak myślę,
dziewczyny.
– I ja też.
– Ale czerń i pomarańcz? Serio? –
zapytała Gwen, marszcząc lekko nos. – Przecież to takie oklepane.
– Pearl, Lily, wypowiedzcie się
na ten temat, to głównie do was należy podjęcie decyzji, w końcu jesteście
prefektami – powiedziała Marlena, zakładając ręce na piersi i opadając głęboko
w wygodnym fotelu.
Lily miała już dość tej debaty.
Rozmawiały na ten temat od dobrej godziny, a jeszcze nie udało im się niczego
ustalić. Dziewczyny ciągle zmieniały zdanie bądź upierały się przy tak
beznadziejnych ideach jak białe święto
duchów. Nie chciała obrażać koleżanek i wypowiadać swoich myśli na głos, bo
była pewna, że znów któraś z dziewczyn się na nią pogniewa i będzie musiała
znosić jej wściekłe spojrzenia przez cały październik. Jednak kiedy Marlena
poprosiła ją, by zabrała głos, nie mogła odmówić, dlatego przyjrzawszy się każdej
z siedzących w kółku dziewczynie, westchnęła głęboko.
– Nie wiem jak ty, Pearl, ale ja
uważam, że Dorcas ma rację i że pomysł Alicji jest lepszy. Nie zrozum mnie źle,
Gwen, ale biały kolor bardziej pasuje do świąt Bożego Narodzenia niż do święta
duchów. Przecież Halloween z zasady ma być straszne.
Gwen Pallorw z niezadowoloną miną
patrzyła na Evans, która starała się najdelikatniej jak mogła powiedzieć, że
pomysł ścigającej jest beznadziejny. Na szczęście Pearl Glover przyszła jej z
pomocą.
– Tak, macie rację. Ja też myślę,
że powinniśmy przystroić Wielką Salę w odcienie czerni, a uzupełnić to
dodatkami pomarańczu. No wiecie, czarne draperie, obrusy, wszystko w takim
żałobnym nastroju, a do tego porozwieszać gdzieniegdzie dynie. Byłoby super.
Ciekawe, czy McGonagall się zgodzi, jak myślicie?
– Na pewno się zgodzi. Przecież
nie będzie jej się chciało myśleć o przystrajaniu sali. Całą robotę zwali na
nas – mruknęła Dorcas.
Większość dziewcząt przyznała jej
rację. Profesorka zwykle nie angażowała się w tak błahe sprawy, wolała
przydzielić poszczególne zadania do wykonania i powierzyć władzę prefektom, niż
samej pilnować, by wszystko poszło zgodnie z planem.
– W takim razie myślę, że
powinniśmy poinformować McGonagall o naszej decyzji i ustalić, kto czym się
będzie zajmował – powiedziała Lily, wstając z fotela z zamiarem
natychmiastowego udania się do gabinetu profesorki.
– A może wywiesimy listę, na którą
będą mogli wpisać się uczniowie, chcący nam pomóc? Bo jestem pewna, że same
sobie z tym nie poradzimy – zaproponowała Kassidy, najlepsza przyjaciółka
Pearl, do tej pory nie zabierająca głosu w dyskusji.
Przez kolejne klika minut
dziewczęta siedzące przed kominkiem nabazgrały krótką informację na kawałku
pergaminu, który zaraz potem zawiesiły na tablicy ogłoszeń. Domyślały się, że
nie znajdą wielu chętnych do tego zadania, dlatego Pearl, jako jedyny prefekt w
tym gronie (Lily wyszła, by porozmawiać z opiekunką Gryffindoru), postanowiła,
że od teraz każdy, kto zasłuży sobie na szlaban, będzie musiał pomóc im w
przygotowaniach. O tej decyzji natychmiast poinformowała pozostałych prefektów, czyli Remusa Lupina, siedzącego
wraz ze swoimi kolegami w kącie pokoju wspólnego, oraz kolegę ze swojego
rocznika, Georga Andersona.
Jak można się było spodziewać, na
listę osób chętnych do pomocy przy przygotowywaniu dekoracji na bal wpisało się
niewiele osób, dokładnie siedem, co w połączeniu z prefektami, którzy mieli
obowiązek zająć się tą sprawą, dawało jedenaście osób. Grupa ta choćby się
dwoiła i troiła, nie sprostałaby wyzwaniu, jakie postawiła przed nimi
profesorka transmutacji. By przystroić Wielką Salę potrzeba było dwa razy
więcej osób, dlatego prefekci, a szczególnie Lily i Pearl, wzięły sobie do
serca nakłanianie łamiących regulamin Gryfonów do pracy.
Oczywiście już w niedzielę James
Potter, Syriusz Black i Peter Pettigrew znaleźli się na liście osób, które z własnej i nieprzymuszonej woli
zgłosili się do pomocy. Do końca drugiego tygodnia października profesor McGonagall
miała już ponad czterdzieści osób, które musiały wykonywać polecenia prefektów.
Dwa wieczory w tygodniu spędzali na tworzeniu dekoracji, pod nadzorem opiekunki
domu.
W ostatnią sobotę przed balem,
dyrektor Dumbledore zarządził wyjście do Hogsmade, by wszyscy, którzy do tej
pory nie zdołali zakupić przez Magiczną Pocztę Wysyłkową strojów na nadchodzącą
zabawę, mogli skorzystać z okazji i wybrać się do sklepów w wiosce. Lily Evans,
dzieląca swój cenny czas na naukę i przygotowania dekoracji, całkowicie
zapomniała, że w tym roku nie wzięła ze sobą żadnej ładnej sukienki, a co za
tym idzie, nie miała w czym pokazać się na balu. Nie miała też partnera, co, mimo
iż starała się o tym nie myśleć, powodowało, że przyglądała się mijanym w Hogsmeade
chłopcom, zastanawiając się, dlaczego do tej pory nikt jej nie zaprosił. Zwykle
przed takiego rodzaju imprezami była zaczepiana przez kilkunastu chłopców,
którym zawsze odmawiała i wychodziła jak zwykle ze swoim przyjacielem,
Severusem. Tym razem jednak nie miała już stałego partnera na bal, a
najwidoczniej dotychczasowi adoratorzy znudzili się jej ciągłymi odmowami i
postanowili zaprosić inne ładniejsze lub po prostu bardziej dostępne
dziewczyny. Evans nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedzą jej
przyjaciółki, gdy zobaczą ją samą kroczącą przez Wielką Salę. Już od tygodnia
powtarzała Dorcas i Marlenie, że ma partnera na bal i że zobaczą ją z kimś
wyjątkowym, ale na razie to niespodzianka. Głupio jej było przyznać nawet przed
najbliższymi koleżankami, że żaden chłopiec jej nie zaprosił. Piękna, lecz
nieśmiała Marlena umówiła się z Edwardem Meddsenem, Puchonem z ich rocznika,
który od pierwszej klasy pracował z nią w parze na zielarstwie. A przebojowa
Dorcas nigdy nie miała problemu z niedoborem kandydatów na partnera, dlatego i
tym razem przebierała w propozycjach, a stanęło na prefekcie naczelnym –
Aaidenie Riddocku – Krukonie z siódmego roku, do którego wzdychała większa
część damskiej części Hogwartu.
Panna Evans była tak pochłonięta myślami,
że nie zauważyła stojących jej na drodze chłopców, z impetem na nich wpadając i
gdyby nie szybka reakcja jednego z nich, upadłaby w wielką kałużę, mocząc
ulubiony płaszcz. Z westchnieniem ulgi odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i
uśmiechnęła się w podzięce do Remusa Lupina, pomagającego jej stanąć na nogi.
– Przepraszam, Remusie. Zamyślałam
się i was nie zauważyłam. Co tutaj robicie?
– Hm… Pomyślmy, Evans. Lubimy
stać na ostrym wietrze, by myślące o niebieskich migdałach panie prefekt na nas
wpadały, czy może czekamy, aż trzecioroczni opuszczą Miodowe Królestwo, żeby uzupełnić
zapasy? Hm… Zagadka dnia! – powiedział zirytowany Syriusz, mający dość
porywistego wiatru i mokrych liści ciągle wpadających mu za kołnierz.
Peter zachichotał cicho, ale
umilkł natychmiast, widząc spojrzenie Lily. Syriusz natomiast zniósł
rozłoszczony wzrok Evans bardzo dobrze, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu
i mierzwiąc jej i tak roztrzepane już włosy. James Potter przyglądał się temu z
niezbyt szczęśliwym wyrazem twarzy.
Taktyka, którą obrał od początku
nowego semestru, nie sprawdzała się wcale. Jego ojciec, Charlus Potter, miał
podobny problem, gdy próbował umówić się z matką Jamesa, dlatego polecił mu, by
dał dziewczynie spokój. Na początku młody Potter sceptycznie podchodził do tego
pomysłu, ale po jakimś czasie zauważył, że Lily coraz częściej ciekawie zerkała
w jego stronę na lekcjach, a czasami nawet przyłapywał ją na tym, że
obserwowała jego poczynania w pokoju wspólnym. Jednak od feralnego kawału, jaki
wywinęli Filchowi, pani prefekt po raz kolejny zaczęła go ignorować. W dodatku
rozmawiała z Syriuszem, jakby byli dobrymi przyjaciółmi i pozwalała mu na takie
rzeczy, których on, biedny James, nigdy nie mógłby nawet spróbować. Syriuszowi
pozwalała łaskotać ją, mierzwić jej włosy, a nawet przepisywać od niej prace
domowe, siedząc z nią ramię w ramię. James oddałby prawie wszystko, by Lily
choć na chwilę przestała się na niego boczyć i zaczęła zachowywać się tak
naturalnie i swobodnie jak przy Blacku.
– Jakiś ty dowcipny, Black. Chyba
masz za dużo wolnego czasu, skoro tak ci prędko do żartów. Może dodać ci
kolejną godzinę obowiązkowej pomocy przy przygotowaniach do balu, co?
Remus i Peter zaśmiali się głośno
na widok przerażenia na twarzy Syriusza, który natychmiast uśmiechnął się
przymilnie do Lily.
– Nie, dziękuję, o droga Liliano.
I tak zajęłaś swoją osobą i tym balem większość mojego czasu, który mogłem
poświęcić na bardziej szczegółowe poszukiwania partnerki na bal. A tak, przez
ciebie, muszę zadowolić się tą, jak jej tam, Lizzy?
Spojrzał pytająco na Remusa,
który pokręcił przecząco głową.
– Izzy. Izzy Headey. Łapo, ty
naprawdę musisz zapamiętać jej imię.
– Daj spokój, Luniaczku. Został
mi jeszcze cały tydzień. Zapamiętam.
Lily tylko potrząsnęła z
dezaprobatą głową i przyjrzała się dokładniej towarzyszącym jej chłopakom.
Miała wrażenie, że coś tu nie grało. Nie wiedziała, dlaczego tak się czujła, aż
w końcu to pojęła. Przez całą rozmowę między nią a Syriuszem i Remusem, James
Potter, którego zwykle wszędzie jest pełno, nie odezwał się ani słowem. Co
więcej, nie zwracał na nią uwagi, prawie przez cały czas patrząc się w wystawę
Miodowego Królestwa, jakby bardzo go zainteresował nowy smak Kociołkowych
Piegusków.
Nie przejmując się dłużej dziwnym
zachowaniem Pottera, Lily zaproponowała chłopcom, żeby przeszli się do pubu Pod
Trzema Miotłami, gdzie mogliby się ogrzać, a w tym czasie na pewno
trzecioklasiści opuszczą cukiernię. Wszyscy, może prócz Petera, który miał
ochotę wcisnąć się pomiędzy trzeciorocznych, kiwnęli ochoczo głowami i
dziarskim krokiem ruszyli w stronę pubu.
Po trzech kolejkach Kremowego
Piwa (Lily była pewna, że młoda barmanka Rosmerta – córka właściciela lokalu –
na prośbę Huncwotów podawała im coś mocniejszego niż ten niskoprocentowy
napój), cała piątka siedząca przy najdalej usytuowanym stoliku, była w
wyśmienitych nastrojach. Usta im się nie zamykały, a głośny gwar, panujący w barze,
co chwilę zagłuszany był przez jeszcze głośniejsze wybuchy śmiechu Gryfonów.
Lily, która zapomniała, że umówiła się z przyjaciółkami w sklepie Galdraga,
gdzie miały wybrać dla niej sukienkę na bal, co chwilę wymyślała nowe wyzwania
dla Syriusza, uważającego jej zadania za dziecinnie proste. Evans natomiast
miała coraz większy problem w sprostaniu próbom, jakie stawiał przed nią Black.
Kiedy Syriusz wrócił z wielkim uśmiechem na twarzy i dużym znakiem czerwonych
ust na policzku (Lily kazała mu poderwać Rosmertę i poprosić, by ta dała mu
buziaka), panna Evans chciała się poddać. Niestety, tym razem to Black wymyślał
sprawdzian dla Lily, a po jego minie dziewczyna domyśliła się, że będzie to coś,
co jej się nie spodoba. I miała rację.
– Dobra, Evans. Doigrałaś się. To
było poniżej pasa, dobrze wiesz, że Rosmerta nie dałaby się nabrać na żadne
sztuczki, oczywiście, dostałem buziaka, ale tylko dlatego, że jej powiedziałem
o zakładzie.
Lily zmrużyła wściekle oczy, ale
przeanalizowała sobie w głowie wszystkie zasady, jakie postawiła Blackowi i nie
dopatrzywszy się żadnego złamania regulaminu gry, jedynie westchnęła głośno i
ze zrezygnowaniem patrzyła na uśmiechniętą twarz Syriusza.
– Pomyślmy… – zastanawiał się
głośno Black. – Dobrze wiem, że okłamałaś dziewczyny i nie masz z kim iść na
ten bal.
Lily głośno wciągnęła powietrze, wpatrując
się z mieszaniną strachu i konsternacji w zadowolonego Blacka, teraz
uśmiechającego się do niej szeroko, mrużąc przy tym ciemne oczy.
– Dlatego, wyzywam cię, byś
poszła na bal z Rogaczem, który, biedny, nie znalazł jeszcze dziewczyny.
Potter, do tej pory z
rozbawieniem przysłuchiwający się zaciętej wymianie zdań i coraz śmielszym
zadaniom wymyślanym przez swojego przyjaciela i dziewczynę, do której wzdychał
już trzeci rok, mało co nie spadł z krzesła, gdy dotarły do niego słowa
Syriusza. Specjalnie nie wtrącał się w ich rozgrywkę, by panna Evans nie
pomyślała, że on, James, nadal się jej narzuca, a jego najlepszy przyjaciel
niszczy cały wypracowany przez te dwa miesiące plan. Gdyby wzrok mógł zabijać,
Syriusz już teraz leżałby martwy pod stołem, niestety, nie mógł, dlatego Black
siedział przed Jamesem i z zadziornym uśmiechem przyglądał się różnym emocjom
malującym się na twarzach Pottera i Evans.
Mina Lily zmieniała się powoli z
zaskoczonej, w rozbawioną, a na koniec w niedowierzającą, pomieszaną ze
złością. Natomiast twarz Jamesa wyrażała te same uczucia, ukazane dokładnie w
odwrotnej kolejności. Najpierw był zły na przyjaciela, że niweczy tak długo i
żmudnie budowany plan zdobycia Evans. Później rozbawiło go to, że przecież Lily
jest zbyt dumna, by poddać się i dać satysfakcję z wygranej Syriuszowi, a na
koniec był wielce zaskoczony, że sam nie wpadł na taki plan umówienia się na
randkę z wiecznie niedostępną i odmawiającą mu Lily Evans.
Po długiej chwili ciszy, która
zapadła między piątką Gryfonów, w końcu ktoś postanowił zabrać głos. A był to,
nie kto inny jak tylko Remus Lupin.
– Syriuszu, to jest niestosowne.
Nie możesz zmusić Lily, by poszła na bal z Jamesem, ani na odwrót. Przecież
James może chcieć iść z kimś inny… – urwał, gdyż został przeszyty trzema parami
wściekłych spojrzeń. Rozumiał, dlaczego byli zli Syriusz i James, ale żeby
Lily? Przecież on starał się tylko jej pomóc.
– Nie, Remusie. Ja podejmę to
wyzwanie, jeśli tylko Potter się zgodzi – powiedziała dumnie Lily, posyłając
długie spojrzenie Syriuszowi, aż w końcu zatrzymując wzrok na Jamesie, który
uśmiechając się wesoło, kiwnął głową, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku.
Remus przypuszczał, że James nie
chciał otwierać ust, gdyż mógłby mu się wyrwać jakiś dziki okrzyk radości, bo,
Lupin był tego pewien, Rogacz na sto procent uważał ten bal za pełnoprawną
randkę.
– Tak więc, Syriuszu – odezwała
się po krótkiej chwili milczenia Lily. – Po raz kolejny z tobą wygrywam. Poczekaj
no tylko, aż to ja wymyślę ci zadanie po balu.
Na twarzy panny Evans można było
dostrzec szatański uśmieszek, który całkowicie przeraził Blacka. Wszyscy
doskonale wiedzieli, że jeśli Lily Evans rzuca komuś wyzwanie, nawet gdy jest
ono rzucone pod wpływem silnych emocji (i nie tylko), będzie ono trudne do wypełnienia
i każdy, kto jest w stanie wycofać się z tego tragicznego położenia, powinien
zrobić to najszybciej, jak się da. Niestety, Syriusz nie miał już tej
możliwości, dlatego przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się wesoło do
przyjaciół, próbując nie pokazać po sobie irracjonalnego
strachu, który wywoływał u niego ten pełen pewności siebie wyraz twarzy pani
prefekt.
Witajcie!
Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was tym rozdziałem.
Czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam, Cathleen.