wtorek, 15 września 2015

Rozdział 7: Zakład

Wrzesień minął uczniom Hogwartu w mgnieniu oka. Szóstoklasiści, którzy myśleli, że wszystkie przerwy między zajęciami będą mogli spędzać na leniwym odpoczynku, bardzo się przeliczyli. Nauczyciele zadawali im do napisania długie eseje, kazali ćwiczyć nowopoznane zaklęcia bądź przygotowywać materiały na kolejne zajęcia, co pochłaniało lwią część ich wolnego od zajęć czasu. Większość studentów szóstego roku spędzała godziny między poszczególnymi lekcjami w bibliotece, wyszukując informacje potrzebne do napisania niezliczonych ilości wypracowań, ćwiczyli niewerbalne zaklęcia w nieużywanych klasach bądź ślęczeli nad pergaminami w pokojach wspólnych. Jedynie piątka Gryfonów była regularnie widywana pod rozłożystym bukiem na błoniach. Postronnym obserwatorom mogłoby się wydawać, iż uczniowie ci zmienili jedynie miejsce nauki, spędzając czas pisania esejów na świeżym powietrzu, jednak najlepsze przyjaciółki Lily Evans wiedziały, że jej spotkania z Huncwotami nie mają nic wspólnego z nauką.
Otóż Lily, tak jak obiecała, pomagała kolegom w przygotowaniu ich nowego dowcipu. Zwykle porządna pani prefekt zaproponowała pomoc w wywinięciu kawału szkolnemu woźnemu, Argusowi Filchowi. Panna Evans zawsze strofowała szkolnych rozrabiaków za ich wybryki, mimo iż niektóre z tych żartów bardzo ją śmieszyły. Wiedziała jednak, że jako prefekt nie powinna przyzwalać na takie zachowanie, dlatego nie szczędziła szlabanów słynnej trójce Huncwotów. Trójce, ponieważ Remus Lupin, który zwykle brał udział w organizacji kawałów swoich przyjaciół, był także prefektem, dlatego Lily nie miała prawa go karać.
– Okej, powtórzmy cały plan jeszcze raz.
– Oj, Evans. To staje się nudne. Czy ty musisz co pięć minut analizować każdy punkt naszego planu od początku? Przecież wszyscy znamy go już na pamięć – odezwał się Syriusz.
Black najwidoczniej wypowiedział na głos myśli swoich kumpli, ponieważ każdy wydał  pomruk aprobaty.
– Oj, nie marudźcie. Nie chcę, żeby coś poszło nie tak. A zatem: Peter pójdzie na czwarte piętro i robi istną demolkę w starej sali mugoloznastwa. Im więcej uda ci się zniszczyć, tym lepiej. W tym czasie Remus i ja idziemy po Filcha i mówimy mu, że Irytek znów narozrabiał. Udajemy się tam razem z nim, by upewnić się, że nagle nie zechce zawrócić po coś do swojego gabinetu. Jeśli będzie chciał wracać, Remus powiadomi was o tym fakcie przez dwukierunkowe lusterko. – Mówiąc to, wskazała na znudzonych powtórką planu Syriusza i Jamesa. – W tym czasie wy dwaj będziecie czekać na zewnątrz, pod oknem pokoju woźnego, a gdy Filch pójdzie z nami, wtedy otworzycie to okno zaklęciem, przelewitujecie łajnobomby do środka i zamkniecie okno z powrotem. Tylko musicie uważać, żeby ni…
– Tak, wiemy, Lily – przerwał jej James. – Musimy uważać, żeby nikt nas nie zobaczył.
– No, to jak już wszystko się zgadza, to może byśmy w końcu przeszli do działania? – zapytał Syriusz, podnosząc się z miejsca i zwijając pergamin, na którym Lily wypisała w punktach każdy kolejny etap dowcipu. – Nie takie rzeczy już przecież robiliśmy.
– Nie, Łapo – odezwał się Remus, zwykle biernie obserwujący tworzenie planów żartów, jedynie od czasu do czasu wtrącając swój pomysł. – Zrobimy to dziś, zaraz po kolacji. Wtedy patrolowanie korytarzy przypada Slughornowi, a on znacznie bardziej woli spędzać ten czas na zajadaniu się słodyczami, niż pilnowaniu niesfornych uczniów.
– No właśnie! – wykrzyknęła Lily. – Zapomnieliśmy o pierwszym i najważniejszym punkcie naszego planu. Dziękuję, Remusie, że mi o tym przypomniałeś. Musimy podrzucić do gabinetu profesora Slughorna kandyzowane ananasy, które kupiłam przez pocztę wysyłkową w zeszłym tygodniu. Najlepiej zrobić to podczas kolacji, wtedy najmniej osób kręci się na korytarzach. Może ty, Peter, mógłbyś…
– O nie, Lily. Jeśli chcesz, by Stary Ślimak miał co zjeść, lepiej nie powierzaj tego zadania Glizdkowi. Ja to zrobię.
Syriusz i Remus parsknęli śmiechem na stwierdzenie Jamesa, a Glizdogon mocno się zaczerwienił, ale wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– No wiesz co, Potter?! Jestem pewna, że Peter poradziłby sobie z tą misją. Prawda, Peter?
– Ja… Yyy… Może lepiej nich James zaniesie te ananasy, Lily. Ja… Hm… No, tego, wolałbym zjeść kolację, żeby mieć siłę na demolowanie klasy i…
Kolejny wybuch śmiechu przerwał kulawą wypowiedź Pettigrewa, a spojrzenie, jakie posłała mu Lily, wywołało u niego jeszcze większe rumieńce.



Wszystko idzie zgodnie z planem – pomyślała Lily, gdy razem z Remusem i Filchem rozglądała się po zdemolowanej sali. Woźny wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować, a Lupin miał minę, jak gdyby nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, co potrafi zrobić taki niski chłopak jakim jest Glizdogon. Pannę Evans natomiast gryzło poczucie winy. Nie przypuszczała, że poczuje się aż tak źle, widząc zniszczone mienie szkolne. Pocieszała ją tylko myśl, że jako pierwsza zobaczy minę Filcha, gdy ten wejdzie do swojego gabinetu. Szczerze nie lubiła szkolnego woźnego, który w tym roku stał się jeszcze bardziej zgryźliwy niż dotychczas.
Mężczyzna miał około trzydziestu pięciu lat, wyglądał na około czterdzieści pięć, a zachowywał się, jakby był już dawno po sześćdziesiątce. Nieustannie się krzywił i narzekał na dużą ilość pracy, jaką musi wykonywać, a jego ciągle utyskiwania na Bogu ducha winnych uczniów spacerujących szkolnymi korytarzami dawały się wszystkim prefektom (i nauczycielom) we znaki.
Na samym początku roku szkolnego panna Evans dostała burę od Filcha za to, że za głośno zbiegała po schodach, by nie spóźnić się na lekcję transmutacji. Przez dziesięć minut nie dawał jej dojść do głosu, a gdy skończył swoją tyradę, zorientował się, że przecież Lily jest prefektem, w dodatku to ona ciągle pomagała mu wyplenić z uczniów ochotę do dowcipów, dając im niezliczoną ilość szlabanów, dlatego bez przeprosin odwrócił się na pięcie i odszedł, po drodze krzycząc na jakiegoś pierwszaka za zbyt głośne śmianie się.
Evans oczywiście spóźniła się na lekcje do McGonnagall. Nauczycielka za karę kazała jej usiąść w pierwszej ławce razem z Jamesem Potterem, który wcześniej zawinił czymś profesorce. Dlatego dziewczyna chciała się zemścić, a małe bajorko łajna w gabinecie wiecznie narzekającego woźnego na pewno doprowadzi go do wściekłości.
Filch przez dobre dziesięć minut krzyczał i rozglądał się po Sali, zapisując w pamięci ilość strat, jakie poniosła szkoła. Dopiero gdy zobaczył na tablicy krótki, lecz bardzo niemiły wierszyk odnoszący się do jego osoby, sapnął głośno i wysokim głosem zawołał:
– Iryt!
Remus, który do tej pory nie wchodził do zdemolowanego pomieszczenia, chciał dokładniej przyjrzeć się, co też szkolny poltergeist wymyślił tym razem, ale woźny złapał za ścierkę i szybkimi, sprawnymi ruchami dokładnie wytarł napis. W biegu rzucił białą od kredy szmatkę na jeden z niezniszczonych stolików i zatrzasnął drzwi przed nosem Lupina.
– Idziecie ze mną! Napiszemy raport na Irytka! Tym razem Dumbledore będzie musiał go stąd wyrzucić.
Lily i Remus podążali za woźnym, który prawie biegł, korzystając z każdego możliwego skrótu, chcąc jak najszybciej dostać się na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jego gabinet. Kiedy Lupin wyciągał małe okrągłe lusterko, by dać przyjaciołom znak, żeby jak najszybciej opuścili miejsce zbrodni, jakim były błonia, zamkiem wstrząsnął silny wybuch.
Gryfoni wymienili między sobą przerażone spojrzenia i wyprzedzając Filcha, pierwsi dobiegli do drzwi jego pokoju, jednak kiedy Lily pociągnęła za klamkę, te nie chciały się otworzyć. Woźny dobiegł do nich chwilę później, głośno dysząc, wcisnął trzęsącą się ręką ogromny, zardzewiały klucz w dziurkę i z groźnym zgrzytem go przekręcił.
To, co cała trójka ujrzała po otwarciu wrót, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Zamiast okna, które znajdowało się zwykle naprzeciw wejścia, ziała teraz ogromna dziura. Podłogi natomiast nie było.  Prawie cała zawartość gabinetu Filcha zniknęła, a raczej spadła piętro niżej. Lily, stojąca tuż za woźnym, aż pisnęła z przerażenia. Na środku pomieszczenia widniał wielki otwór, jedynie przy ścianach pozostały skrawki podłogi, na której utrzymywały się jeszcze dwie komody. Uwielbiane przez Filcha kajdany z łańcuchami, zwykle wiszące przy oknie, połyskiwały w dole, gdy Lily oświetliła zniszczone pomieszczenie różdżką.
Nikt się nie odzywał, każdy oniemiały wpatrywał się w pobojowisko, nie wiedząc, co powiedzieć. Lily nie miała pojęcia, jak mogło do tego dojść. Ich plan był dobry, znali go na pamięć, a jednak James Potter i Syriusz Black znaleźli sposób, by go zniszczyć. To ona, Lily Evans, pomagała tym rozrabiakom w łamaniu regulaminu, a oni tak jej się odpłacali? Postanowili, że zniszczą gabinet Filcha, bo takie mieli widzimisię?
Po kilku minutach ciszy woźny zaczął krzyczeć w niebogłosy, a winowajcy całej sprawy wbiegli do Sali Wejściowej z nietęgimi minami.
– Co tu się stało? – Ciszę przerwał ostry głos profesor McGonnagall, która schodziła po schodach, najwidoczniej usłyszawszy wybuch i krzyki Filcha.
– Mój gabinet! Pani profesor, niech pani zobaczy co te nicponie zrobiły z moim gabinetem! Zniszczyli go! – krzyczał piskliwym głosem woźny.
McGonnagall podeszła do drzwi i wychyliła się, przyświecając sobie różdżką widok. Zaciskając usta w wąską linię, wyprostowała plecy i powoli odwróciła się w stronę Huncwotów, którzy próbowali wyglądać tak, jakby nie mieli nic wspólnego z tym incydentem.
– Potter! Black! Co to ma znaczyć?!
– Pani profesor, my nic nie zrobiliśmy. Byliśmy właśnie na błoniach, kiedy to się stało. Usłyszeliśmy głośny huk i szybko przybiegliśmy do zamku – szybko wytłumaczył James, patrząc prosto w oczy nauczycielce.
Syriusz gorliwie kiwał głową, zgadzając się ze słowami przyjaciela.
– Ale Remus i Lily byli tutaj przed nami. Może oni coś widzieli – wtrącił Black, przez co został spiorunowany spojrzeniem pani prefekt.
– To prawda, panno Evans?
– Ta–ak, pani profesor. Zauważyliśmy, że… że w starej sali od mugoloznastwa grasuje Irytek, dlatego przyszliśmy po pana Filcha, a gdy już zobaczyliśmy, co on tam nawyprawiał, zeszliśmy na dół, by napisać raport. I… i właśnie wtedy to się stało – kulawo zakończyła Lily, starając się wyglądać na pewną siebie.
Nigdy nie potrafiła dobrze kłamać, ale tym razem nie miała innego wyjścia, musiała postarać się, by jej twarz nie zdradziła, że zmyślała.
Co mnie podkusiło, by brać udział w tej… tej… tej błazenadzie? – lamentowała w myślach Evans, modląc się, by nauczycielka transmutacji nie zorientowała się, że zatajała przed nią prawdę.
Kobieta świdrowała wzrokiem każdego ze swoich podopiecznych, jednak chyba nie zauważyła nic podejrzanego w ich twarzach, gdyż odwróciła się w stronę woźnego, nie wypowiadając do nich żadnego słowa.
– No cóż, panie Filch, będziemy musieli to naprawić. Myślę, że nie będzie z tym żadnego problemu. Zaraz poślę po Filiusa i razem odbudujemy pański gabinet.
– Ale… ale… Nie ukarze ich pani?! – wykrzyknął woźny, wskazując drżącą ręką na Huncwotów stojących na środku korytarza.
– Nie mamy dowodów, Filch. Może jeden z tych zakazanych przedmiotów, które konfiskujesz uczniom, wybuchł i spowodował to wszystko? Tego nie wiemy, ale nie możemy karać tych niewinn… hm… chłopców.



Cała piątka Gryfonów została oddelegowana przez ich opiekunkę do wieży, gdyż właśnie zbliżała się cisza nocna. Lily przez całą drogę pod portret Grubej Damy nie odzywała się do kolegów ani słowem, oni natomiast gratulowali sobie świetnego kłamstwa i jeszcze lepszego kawału, który udało im się wywinąć, unikając kary. Dopiero kiedy znaleźli się w pokoju wspólnym, a panna Evans miała zamiar zniknąć w swoim dormitorium, chłopcy przypomnieli sobie o jej obecności.
– To było świetne, Evans! Nie mogłaś lepiej skłamać. Myślałem, że nas wydasz. – Syriusz zaśmiał się i poklepał Lily po ramieniu.
Dziewczyna gwałtownie odwróciła się w jego stronę, czerwona na twarzy.
– Co to miało być?! Do cholery, Black! Umawialiśmy się dokładnie, co będziemy robić, a wy i tak musieliście wpleść w ten plan swoje trzy knuty! Nie odzywajcie się do mnie! Nie będę już was nigdy więcej kryć!
– Ale, Lily…
– Cicho bądź, Potter! Jeśli nie potraficie postępować zgodnie z planem, to ja nie chcę mieć z wami więcej nic do czynienia! Co to był w ogóle za pomysł?! Na brodę Merlina, musieliście niszczyć jego gabinet?! Uch! Nie chce mi się z wami gadać. Dobranoc, Remusie.
Po tych słowach wbiegła na schody prowadzące do dormitorium dziewcząt i po chwili słychać było trzaśnięcie drzwi. W pokoju wspólnym panowała zupełna cisza. Jak zwykle kłótnia tej Evans z tymi Huncwotami, wywołała zainteresowanie wśród najbliżej siedzących Gryfonów. Moment później w okrągłym pomieszczeniu wybuchły brawa i wesołe okrzyki radości. James oraz Syriusz byli poklepywani przez uczniów, dostawali gratulacje za zniszczenie Nory Filcha, a Remus z zniesmaczoną miną zniknął w dormitorium szóstorocznych.



Przez następny tydzień Lily unikała Huncwotów za wszelką cenę. Większość czasu spędzała w bibliotece, czytając grube woluminy i przygotowując notatki na kolejne zajęcia. Jednak w połowie tygodnia zauważyła coraz częściej pojawiającego się tam Jamesa Pottera, dziwnym trafem, spacerującego między półkami niedaleko ulubionego stolika panny Evans, dlatego przeniosła się ona do swojego dormitorium, w którym Potter nie mógł jej przeszkadzać. Lily wciąż była wściekła za zniszczenie gabinetu Filcha. Wiedziała, że ta złość jest przesadzona, jednak nie mogła nic poradzić na to, że widok roztrzepanej fryzury Jamesa i wystudiowanej pozy Syriusza doprowadzał ją do białej gorączki.
W piątek na obiedzie Lily tak bardzo wciągnęła rozmowa z przyjaciółkami, że nie zauważyła, że do Wielkiej Sali weszli Huncwoci. Zwykle od razu, gdy pojawiali się w tym pomieszczeniu, Evans kończyła posiłek i z wysoko uniesioną głową udawała się do biblioteki bądź wieży Gryffindoru. Teraz jednak została otoczona przez czwórkę chłopców, którzy usiedli po obu jej stronach i wpatrywali się w nią z napięciem. Między szóstoklasistami zapadła cisza, przerwana głośnym brzdękiem widelca Lily opadającego na pusty talerz. Panna Evans poderwała się na równe nogi by natychmiast oddalić się od chłopców, jednak James złapał ją za nadgarstek i zatrzymał.
– Przepraszamy – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy.
– Puszczaj mnie, Potter – wysyczała Lily przez zaciśnięte zęby, szarpiąc ręką.
– Wysłuchaj nas, Evans. Chyba możesz nam poświęcić pięć minut twojego cennego czasu.
– A co chcecie mi powiedzieć, Black? Że jesteście skończonymi idiotami, których guzik obchodzi życie innych ludzi? Tyle to ja już wiem.
Siedzący najbliżej Gryfoni, a nawet kilku Krukonów, zaczęło z uwagą przysłuchiwać się tej wymianie zdań. Widząc to, Lupin odchrząknął głośno i kiwnął głową do kumpli.
– Eee… Lily, porozmawiajmy na osobności, bez świadków – zaproponował James, przez co został zmiażdżony spojrzeniem panny Evans.
– Niby o czym, Potter? Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Wystarczająco mocno daliście mi do zrozumienia, że za nic macie moją pomoc. Chcieliście wywinąć wielki kawał, a głupia Evans wam w tym pomogła. Niedoczekanie twoje, żeby to się jeszcze kiedykolwiek powtórzyło!
Po ostatnich słowach wreszcie udało jej się wyrwać rękę z uścisku Jamesa, dlatego szybkim krokiem zaczęła oddalać się od Huncwotów i swoich przyjaciółek, gdy znów odezwał się Potter:
– Evans, do cholery! To był wypadek! Natrafiliśmy na opór tego głupiego okna, a że nie chcieliśmy niszczyć twojego planu, postanowiliśmy działać spontanicznie! Do głowy nam nie przyszło, że będą tego takie skutki!
Słowa Pottera sprawiły, że Lily zatrzymała się w połowie drogi do wyjścia z Wielkiej Sali, lecz nie odwróciła się w stronę przyjaciół. Przez cały czas obwiniała Huncwotów o to, że manipulowali nią i od początku zakładali całkowite zniszczenie gabinetu Filcha. Nie pomyślała, że to mógł być wypadek. Było jej trochę głupio, jednak nie chciała dać tego po sobie poznać, gdyż wiedziała, że Black i Potter od razu wykorzystaliby jej poczucie winy spowodowane nieuzasadnionymi pretensjami. Postanowiła, że nie będzie przepraszać chłopców za swoje zachowanie, jedynie przestanie się na nich boczyć.
To i tak więcej, niż dostaliby ode mnie jeszcze pół roku temu – pomyślała i odwróciła się na pięcie, by z powrotem usiąść na poprzednio zajmowanym miejscu.
Huncwoci, widząc, że Lily postanowiła wrócić, uśmiechnęli się do siebie i odetchnęli z ulgą. Mieli już serdecznie dosyć pochmurnych spojrzeń i cichych prychnięć, którymi obdarzała ich pani prefekt od feralnego wydarzenia. Syriusz powoli zaczynał tracić nerwy, przebywając w towarzystwie wiecznie narzekającego na cały świat Pottera, który przez to, że Lily go ignorowała, stał się jeszcze bardziej upierdliwy i denerwujący niż zwykle. Ciągle przeżywał to, że Evans go unika i nie chce z nim rozmawiać. Co chwila wymyślał nowy plan na osaczenie biednej dziewczyny w jakimś pustym korytarzu lub bibliotece, jednak zwykle nic nie wychodziło z jego planów. Lily Evans była niezwykle wyczulona na obecność Jamesa, dlatego, kiedy tylko ten pojawiał się w jej pobliżu, dziewczyna zadziwiająco sprawnie jak na osobę, która spędzała prawie cały swój czas przy książkach, zbierała wszystkie swoje rzeczy do torby i znikała, jakby znała więcej tajnych przejść niż Huncwoci. Teraz, gdy Lily postanowiła przysiąść się do nich i porozmawiać, Black miał nadzieję, że nareszcie Potter przestanie narzekać na brak jej towarzystwa.


~*~


W pierwszą sobotę października we wszystkich pokojach wspólnych zawisły ogłoszenia o balu maskowym, jaki miał się odbyć w Noc Duchów. Dziewczęta chodziły w grupkach, dyskutując o strojach, jakie włożą na to wielkie wydarzenie, a chłopcy coraz bardziej niecierpliwie rozglądali się za potencjalnymi kandydatkami, które mogliby zaprosić na zabawę. W domu Godryka Gryffindora nie było inaczej. Przed kominkiem w pokoju wspólnym siedziała grupka dziewcząt z szóstego i siódmego roku, rozmawiająca o wystroju, jaki zapanuje w Wielkiej Sali w czasie balu. Tak bowiem przypadło, że tegoroczną zabawę organizowali właśnie Gryfoni pod nadzorem ich opiekunki – profesor McGonagall.
– Ja uważam, że powinniśmy postawić na biel – odezwała się wysoka i szczupła blondynka z siódmego roku, która grała w drużynie quidditcha na pozycji ścigającego. – Jasne kolory są zawsze modne i każdemu pasują.
– Tak, Gwen, tyle że to ma być bal z okazji Nocy Duchów, a nie Bożego Narodzenia – powiedziała Dorcas siedząca na podłodze i przyglądająca się krytycznie swoim paznokciom. – Uważam, że pomysł Alicji jest najlepszy.
– Tak, ja też tak myślę, dziewczyny.
– I ja też.
– Ale czerń i pomarańcz? Serio? – zapytała Gwen, marszcząc lekko nos. – Przecież to takie oklepane.
– Pearl, Lily, wypowiedzcie się na ten temat, to głównie do was należy podjęcie decyzji, w końcu jesteście prefektami – powiedziała Marlena, zakładając ręce na piersi i opadając głęboko w wygodnym fotelu.
Lily miała już dość tej debaty. Rozmawiały na ten temat od dobrej godziny, a jeszcze nie udało im się niczego ustalić. Dziewczyny ciągle zmieniały zdanie bądź upierały się przy tak beznadziejnych ideach jak białe święto duchów. Nie chciała obrażać koleżanek i wypowiadać swoich myśli na głos, bo była pewna, że znów któraś z dziewczyn się na nią pogniewa i będzie musiała znosić jej wściekłe spojrzenia przez cały październik. Jednak kiedy Marlena poprosiła ją, by zabrała głos, nie mogła odmówić, dlatego przyjrzawszy się każdej z siedzących w kółku dziewczynie, westchnęła głęboko.
– Nie wiem jak ty, Pearl, ale ja uważam, że Dorcas ma rację i że pomysł Alicji jest lepszy. Nie zrozum mnie źle, Gwen, ale biały kolor bardziej pasuje do świąt Bożego Narodzenia niż do święta duchów. Przecież Halloween z zasady ma być straszne.
Gwen Pallorw z niezadowoloną miną patrzyła na Evans, która starała się najdelikatniej jak mogła powiedzieć, że pomysł ścigającej jest beznadziejny. Na szczęście Pearl Glover przyszła jej z pomocą.
– Tak, macie rację. Ja też myślę, że powinniśmy przystroić Wielką Salę w odcienie czerni, a uzupełnić to dodatkami pomarańczu. No wiecie, czarne draperie, obrusy, wszystko w takim żałobnym nastroju, a do tego porozwieszać gdzieniegdzie dynie. Byłoby super. Ciekawe, czy McGonagall się zgodzi, jak myślicie?
– Na pewno się zgodzi. Przecież nie będzie jej się chciało myśleć o przystrajaniu sali. Całą robotę zwali na nas – mruknęła Dorcas.
Większość dziewcząt przyznała jej rację. Profesorka zwykle nie angażowała się w tak błahe sprawy, wolała przydzielić poszczególne zadania do wykonania i powierzyć władzę prefektom, niż samej pilnować, by wszystko poszło zgodnie z planem.
– W takim razie myślę, że powinniśmy poinformować McGonagall o naszej decyzji i ustalić, kto czym się będzie zajmował – powiedziała Lily, wstając z fotela z zamiarem natychmiastowego udania się do gabinetu profesorki.
– A może wywiesimy listę, na którą będą mogli wpisać się uczniowie, chcący nam pomóc? Bo jestem pewna, że same sobie z tym nie poradzimy – zaproponowała Kassidy, najlepsza przyjaciółka Pearl, do tej pory nie zabierająca głosu w dyskusji.
Przez kolejne klika minut dziewczęta siedzące przed kominkiem nabazgrały krótką informację na kawałku pergaminu, który zaraz potem zawiesiły na tablicy ogłoszeń. Domyślały się, że nie znajdą wielu chętnych do tego zadania, dlatego Pearl, jako jedyny prefekt w tym gronie (Lily wyszła, by porozmawiać z opiekunką Gryffindoru), postanowiła, że od teraz każdy, kto zasłuży sobie na szlaban, będzie musiał pomóc im w przygotowaniach. O tej decyzji natychmiast poinformowała pozostałych  prefektów, czyli Remusa Lupina, siedzącego wraz ze swoimi kolegami w kącie pokoju wspólnego, oraz kolegę ze swojego rocznika, Georga Andersona.



Jak można się było spodziewać, na listę osób chętnych do pomocy przy przygotowywaniu dekoracji na bal wpisało się niewiele osób, dokładnie siedem, co w połączeniu z prefektami, którzy mieli obowiązek zająć się tą sprawą, dawało jedenaście osób. Grupa ta choćby się dwoiła i troiła, nie sprostałaby wyzwaniu, jakie postawiła przed nimi profesorka transmutacji. By przystroić Wielką Salę potrzeba było dwa razy więcej osób, dlatego prefekci, a szczególnie Lily i Pearl, wzięły sobie do serca nakłanianie łamiących regulamin Gryfonów do pracy.
Oczywiście już w niedzielę James Potter, Syriusz Black i Peter Pettigrew znaleźli się na liście osób, które z własnej i nieprzymuszonej woli zgłosili się do pomocy. Do końca drugiego tygodnia października profesor McGonagall miała już ponad czterdzieści osób, które musiały wykonywać polecenia prefektów. Dwa wieczory w tygodniu spędzali na tworzeniu dekoracji, pod nadzorem opiekunki domu.
W ostatnią sobotę przed balem, dyrektor Dumbledore zarządził wyjście do Hogsmade, by wszyscy, którzy do tej pory nie zdołali zakupić przez Magiczną Pocztę Wysyłkową strojów na nadchodzącą zabawę, mogli skorzystać z okazji i wybrać się do sklepów w wiosce. Lily Evans, dzieląca swój cenny czas na naukę i przygotowania dekoracji, całkowicie zapomniała, że w tym roku nie wzięła ze sobą żadnej ładnej sukienki, a co za tym idzie, nie miała w czym pokazać się na balu. Nie miała też partnera, co, mimo iż starała się o tym nie myśleć, powodowało, że przyglądała się mijanym w Hogsmeade chłopcom, zastanawiając się, dlaczego do tej pory nikt jej nie zaprosił. Zwykle przed takiego rodzaju imprezami była zaczepiana przez kilkunastu chłopców, którym zawsze odmawiała i wychodziła jak zwykle ze swoim przyjacielem, Severusem. Tym razem jednak nie miała już stałego partnera na bal, a najwidoczniej dotychczasowi adoratorzy znudzili się jej ciągłymi odmowami i postanowili zaprosić inne ładniejsze lub po prostu bardziej dostępne dziewczyny. Evans nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedzą jej przyjaciółki, gdy zobaczą ją samą kroczącą przez Wielką Salę. Już od tygodnia powtarzała Dorcas i Marlenie, że ma partnera na bal i że zobaczą ją z kimś wyjątkowym, ale na razie to niespodzianka. Głupio jej było przyznać nawet przed najbliższymi koleżankami, że żaden chłopiec jej nie zaprosił. Piękna, lecz nieśmiała Marlena umówiła się z Edwardem Meddsenem, Puchonem z ich rocznika, który od pierwszej klasy pracował z nią w parze na zielarstwie. A przebojowa Dorcas nigdy nie miała problemu z niedoborem kandydatów na partnera, dlatego i tym razem przebierała w propozycjach, a stanęło na prefekcie naczelnym – Aaidenie Riddocku – Krukonie z siódmego roku, do którego wzdychała większa część damskiej części Hogwartu.
Panna Evans była tak pochłonięta myślami, że nie zauważyła stojących jej na drodze chłopców, z impetem na nich wpadając i gdyby nie szybka reakcja jednego z nich, upadłaby w wielką kałużę, mocząc ulubiony płaszcz. Z westchnieniem ulgi odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i uśmiechnęła się w podzięce do Remusa Lupina, pomagającego jej stanąć na nogi.
– Przepraszam, Remusie. Zamyślałam się i was nie zauważyłam. Co tutaj robicie?
– Hm… Pomyślmy, Evans. Lubimy stać na ostrym wietrze, by myślące o niebieskich migdałach panie prefekt na nas wpadały, czy może czekamy, aż trzecioroczni opuszczą Miodowe Królestwo, żeby uzupełnić zapasy? Hm… Zagadka dnia! – powiedział zirytowany Syriusz, mający dość porywistego wiatru i mokrych liści ciągle wpadających mu za kołnierz.
Peter zachichotał cicho, ale umilkł natychmiast, widząc spojrzenie Lily. Syriusz natomiast zniósł rozłoszczony wzrok Evans bardzo dobrze, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu i mierzwiąc jej i tak roztrzepane już włosy. James Potter przyglądał się temu z niezbyt szczęśliwym wyrazem twarzy.
Taktyka, którą obrał od początku nowego semestru, nie sprawdzała się wcale. Jego ojciec, Charlus Potter, miał podobny problem, gdy próbował umówić się z matką Jamesa, dlatego polecił mu, by dał dziewczynie spokój. Na początku młody Potter sceptycznie podchodził do tego pomysłu, ale po jakimś czasie zauważył, że Lily coraz częściej ciekawie zerkała w jego stronę na lekcjach, a czasami nawet przyłapywał ją na tym, że obserwowała jego poczynania w pokoju wspólnym. Jednak od feralnego kawału, jaki wywinęli Filchowi, pani prefekt po raz kolejny zaczęła go ignorować. W dodatku rozmawiała z Syriuszem, jakby byli dobrymi przyjaciółmi i pozwalała mu na takie rzeczy, których on, biedny James, nigdy nie mógłby nawet spróbować. Syriuszowi pozwalała łaskotać ją, mierzwić jej włosy, a nawet przepisywać od niej prace domowe, siedząc z nią ramię w ramię. James oddałby prawie wszystko, by Lily choć na chwilę przestała się na niego boczyć i zaczęła zachowywać się tak naturalnie i swobodnie jak przy Blacku.
– Jakiś ty dowcipny, Black. Chyba masz za dużo wolnego czasu, skoro tak ci prędko do żartów. Może dodać ci kolejną godzinę obowiązkowej pomocy przy przygotowaniach do balu, co?
Remus i Peter zaśmiali się głośno na widok przerażenia na twarzy Syriusza, który natychmiast uśmiechnął się przymilnie do Lily.
– Nie, dziękuję, o droga Liliano. I tak zajęłaś swoją osobą i tym balem większość mojego czasu, który mogłem poświęcić na bardziej szczegółowe poszukiwania partnerki na bal. A tak, przez ciebie, muszę zadowolić się tą, jak jej tam, Lizzy?
Spojrzał pytająco na Remusa, który pokręcił przecząco głową.
– Izzy. Izzy Headey. Łapo, ty naprawdę musisz zapamiętać jej imię.
– Daj spokój, Luniaczku. Został mi jeszcze cały tydzień. Zapamiętam.
Lily tylko potrząsnęła z dezaprobatą głową i przyjrzała się dokładniej towarzyszącym jej chłopakom. Miała wrażenie, że coś tu nie grało. Nie wiedziała, dlaczego tak się czujła, aż w końcu to pojęła. Przez całą rozmowę między nią a Syriuszem i Remusem, James Potter, którego zwykle wszędzie jest pełno, nie odezwał się ani słowem. Co więcej, nie zwracał na nią uwagi, prawie przez cały czas patrząc się w wystawę Miodowego Królestwa, jakby bardzo go zainteresował nowy smak Kociołkowych Piegusków.
Nie przejmując się dłużej dziwnym zachowaniem Pottera, Lily zaproponowała chłopcom, żeby przeszli się do pubu Pod Trzema Miotłami, gdzie mogliby się ogrzać, a w tym czasie na pewno trzecioklasiści opuszczą cukiernię. Wszyscy, może prócz Petera, który miał ochotę wcisnąć się pomiędzy trzeciorocznych, kiwnęli ochoczo głowami i dziarskim krokiem ruszyli w stronę pubu.



Po trzech kolejkach Kremowego Piwa (Lily była pewna, że młoda barmanka Rosmerta – córka właściciela lokalu – na prośbę Huncwotów podawała im coś mocniejszego niż ten niskoprocentowy napój), cała piątka siedząca przy najdalej usytuowanym stoliku, była w wyśmienitych nastrojach. Usta im się nie zamykały, a głośny gwar, panujący w barze, co chwilę zagłuszany był przez jeszcze głośniejsze wybuchy śmiechu Gryfonów. Lily, która zapomniała, że umówiła się z przyjaciółkami w sklepie Galdraga, gdzie miały wybrać dla niej sukienkę na bal, co chwilę wymyślała nowe wyzwania dla Syriusza, uważającego jej zadania za dziecinnie proste. Evans natomiast miała coraz większy problem w sprostaniu próbom, jakie stawiał przed nią Black. Kiedy Syriusz wrócił z wielkim uśmiechem na twarzy i dużym znakiem czerwonych ust na policzku (Lily kazała mu poderwać Rosmertę i poprosić, by ta dała mu buziaka), panna Evans chciała się poddać. Niestety, tym razem to Black wymyślał sprawdzian dla Lily, a po jego minie dziewczyna domyśliła się, że będzie to coś, co jej się nie spodoba. I miała rację.
– Dobra, Evans. Doigrałaś się. To było poniżej pasa, dobrze wiesz, że Rosmerta nie dałaby się nabrać na żadne sztuczki, oczywiście, dostałem buziaka, ale tylko dlatego, że jej powiedziałem o zakładzie.
Lily zmrużyła wściekle oczy, ale przeanalizowała sobie w głowie wszystkie zasady, jakie postawiła Blackowi i nie dopatrzywszy się żadnego złamania regulaminu gry, jedynie westchnęła głośno i ze zrezygnowaniem patrzyła na uśmiechniętą twarz Syriusza.
– Pomyślmy… – zastanawiał się głośno Black. – Dobrze wiem, że okłamałaś dziewczyny i nie masz z kim iść na ten bal.
Lily głośno wciągnęła powietrze, wpatrując się z mieszaniną strachu i konsternacji w zadowolonego Blacka, teraz uśmiechającego się do niej szeroko, mrużąc przy tym ciemne oczy.
– Dlatego, wyzywam cię, byś poszła na bal z Rogaczem, który, biedny, nie znalazł jeszcze dziewczyny.
Potter, do tej pory z rozbawieniem przysłuchiwający się zaciętej wymianie zdań i coraz śmielszym zadaniom wymyślanym przez swojego przyjaciela i dziewczynę, do której wzdychał już trzeci rok, mało co nie spadł z krzesła, gdy dotarły do niego słowa Syriusza. Specjalnie nie wtrącał się w ich rozgrywkę, by panna Evans nie pomyślała, że on, James, nadal się jej narzuca, a jego najlepszy przyjaciel niszczy cały wypracowany przez te dwa miesiące plan. Gdyby wzrok mógł zabijać, Syriusz już teraz leżałby martwy pod stołem, niestety, nie mógł, dlatego Black siedział przed Jamesem i z zadziornym uśmiechem przyglądał się różnym emocjom malującym się na twarzach Pottera i Evans.
Mina Lily zmieniała się powoli z zaskoczonej, w rozbawioną, a na koniec w niedowierzającą, pomieszaną ze złością. Natomiast twarz Jamesa wyrażała te same uczucia, ukazane dokładnie w odwrotnej kolejności. Najpierw był zły na przyjaciela, że niweczy tak długo i żmudnie budowany plan zdobycia Evans. Później rozbawiło go to, że przecież Lily jest zbyt dumna, by poddać się i dać satysfakcję z wygranej Syriuszowi, a na koniec był wielce zaskoczony, że sam nie wpadł na taki plan umówienia się na randkę z wiecznie niedostępną i odmawiającą mu Lily Evans.
Po długiej chwili ciszy, która zapadła między piątką Gryfonów, w końcu ktoś postanowił zabrać głos. A był to, nie kto inny jak tylko Remus Lupin.
– Syriuszu, to jest niestosowne. Nie możesz zmusić Lily, by poszła na bal z Jamesem, ani na odwrót. Przecież James może chcieć iść z kimś inny… – urwał, gdyż został przeszyty trzema parami wściekłych spojrzeń. Rozumiał, dlaczego byli zli Syriusz i James, ale żeby Lily? Przecież on starał się tylko jej pomóc.
– Nie, Remusie. Ja podejmę to wyzwanie, jeśli tylko Potter się zgodzi – powiedziała dumnie Lily, posyłając długie spojrzenie Syriuszowi, aż w końcu zatrzymując wzrok na Jamesie, który uśmiechając się wesoło, kiwnął głową, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku.
Remus przypuszczał, że James nie chciał otwierać ust, gdyż mógłby mu się wyrwać jakiś dziki okrzyk radości, bo, Lupin był tego pewien, Rogacz na sto procent uważał ten bal za pełnoprawną randkę.
– Tak więc, Syriuszu – odezwała się po krótkiej chwili milczenia Lily. – Po raz kolejny z tobą wygrywam. Poczekaj no tylko, aż to ja wymyślę ci zadanie po balu.

Na twarzy panny Evans można było dostrzec szatański uśmieszek, który całkowicie przeraził Blacka. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jeśli Lily Evans rzuca komuś wyzwanie, nawet gdy jest ono rzucone pod wpływem silnych emocji (i nie tylko), będzie ono trudne do wypełnienia i każdy, kto jest w stanie wycofać się z tego tragicznego położenia, powinien zrobić to najszybciej, jak się da. Niestety, Syriusz nie miał już tej możliwości, dlatego przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się wesoło do przyjaciół, próbując nie pokazać po sobie irracjonalnego strachu, który wywoływał u niego ten pełen pewności siebie wyraz twarzy pani prefekt.


______________________________________

BETA: Degauser
Witajcie! 
Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was tym rozdziałem. 
Czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam, Cathleen.